W maleńkiej chińskiej restauracyjce, przegięty przez stolik, starszy pan ze szpakowatą bródką, obserwujący uporczywie P’an Tsiang-kueja z ponad okularów, powiedział, rumieniąc się, stanowczym, nieco drżącym głosem:
— Przepraszam pana, że go niepokoję. Mam z panem do pomówienia...
P’an Tsiang-Kuei podniósł oczy z nad talerza i spojrzał ze zdumieniem na obcego pana, usiłując przypomnieć sobie, czy już gdzieś tej twarzy nie widział.
— Nie przypomina mnie pan sobie oczywiście — powiedział starszy pan, nie spuszczając z niego oczu. — Jesteś pan zanadto Chińczykiem, aby rozróżniać twarze Europejczyków. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy nie łączyły nas nigdy stosunki znajomości w ścisłem tego słowa znaczeniu. Studjował pan u mnie, na Sorbonie, bakterjologję i biochemję, będzie temu z jakich siedm lat. Byłem pańskim profesorem. Stosunek nie obowiązujący do zapamiętania. Co innego, jeżeli chodzi o mnie. Obserwowałem was zawsze z ciekawością.
Przyjeżdżacie do nas pewnego ranka i, stojąc jeszcze na stopniach wagonu, nie dotknąwszy nogą naszej ziemi, rzucanie się, jak z trampoliny pływalni, głową wdół, w basen naszej wiedzy, żądni przebyć go jak najszybciej wpław, jakgdyby po tamtej stronie oczekiwała was jakaś czarodziejska, wam jednym wiadoma nagroda. W obce formy myśli europejskiej wciskacie swą nie mieszczącą się w nich, odmienną umysłowość z równą pasją, z jaką kobiety wasze wtłaczają swoje okaleczone nogi w ciasne otwory swych chodaków. Mam wrażenie, że, gdybyście dowiedzieli się pewnego dnia, iż ludzie o dłuższych nogach widzą rzeczy lepiej, nie zawahalibyście się ani na chwilę obciąć sobie własne nogi i zastąpić je dłuższemi od nich protezami.
Jesteście naszymi najpodatniejszymi, najpilniejszymi uczniami i jednocześnie — najbardziej niewdzięcznymi. Uzbrojeni w siedmiomilowe buty naszej wiedzy, zostawiacie
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.