Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział, gdzie mam upomnieć się o należność w chwili właściwej.
Profesor na wyrwanej z notesu kartce napisał ołówkiem adres.
Pod wygiętemi żeńsko arkadami mostu miljonem rozmodlonych ust bełkotała czarna, połyskliwa woda.

Na Sacré-Coeur biły dzwony, nieustanne, płaczliwe, bezradne.
Rozproszkowani w olbrzymiej kadzi miasta ludzie, w obliczu wszystko niwelującego strychulca śmierci, czepiali się kurczowo w ślepym pędzie odśrodkowym każdego elementu własnej odrębności, zbijali się, jak opiłki dokoła biegunów magnesu, dokoła świątyń własnego obrządku. Wieże kościołów, cerkwi i meczetu odprowadzały w niebo, jak piorunochrony, rosnący z każdą chwilą magnetyczny prąd odrębności, zbijający rozproszone stado ludzkie w samoistne kompleksy rasowe i religijne.
Pierwszy wybuch nastąpił w środowisku, wyodrębnionem najbardziej już samym pigmentem swej skóry i pozbawionem własnego piorunochrona-świątyni.

Dnia 30 lipca stacja radja przyniosła nieprawdopodobną wiadomość. W nocy z dnia 29-go na 30-ty żółtoskórzy mieszkańcy dzielnicy Łacińskiej dokonali zorganizowanego zamachu stanu. Wszystkich białych mieszkańców zepchnięto na prawy brzeg Sekwany, ogłaszając dzielnicę Łacińską autonomiczną republiką żółtych.
Wieczorem tegoż dnia na murach opustoszałej dzielnicy Łacińskiej ukazały się pierwsze długie pasy hieroglifów: odezwy w języku chińskim.
Rząd tymczasowy powiadamiał żółtoskórych mieszkańców Paryża o ukonstytuowaniu na terytorjum byłej dzielnicy Łacińskiej niezależnej republiki żółtych, w odruchu samoobrony przed zarazą Europejczyków. Rząd tymczasowy ogła-