za sobą straty ze stron obu, póki nie skończyły się zwycięstwem przeważających liczebnie żydów.
Dodatki nadzwyczajne wspominały o rozklejonem na murach dzielnicy Hôtel de Ville orędziu gminy żydowskiej do wszystkich żydów Paryża. Orędzie donosiło podobno o ukonstytuowaniu, w obronie przed zarazą aryjczyków, samodzielnej terytorjalnej gminy żydowskiej, odgrodzonej od reszty miasta murem barykady. Wzywało ono wszystkich żydów Paryża do przesiedlenia się na teren gminy, wyrażając przeświadczenie, że od nowej tej plagi, która nawiedziła aryjską Europę za wielowiekowe gnębienie narodu żydowskiego, ocaleje on i tym razem, pod warunkiem, że zachowa jak najściślejszą izolację.
Wiadomość wywołała w mieście wielkie wrażenie. Wieczorem w stronę Hôtel de Ville z dzielnic zachodnich i północnych pociągnęły długie karawany samochodów, naładowanych walizami. Nikt im w tem nie przeszkadzał.
U wejścia do dzielnicy Hôtel de Ville milicja narodowa i szomrzy fortyfikowali gorączkowo barykady na wypadek ewentualnej obrony.
Nikt zresztą nie zamierzał ich atakować.
W rudym, piegowatym domu przy ulicy Pavé, stary, zgarbiony szames chodzi na palcach i cicho, na palcach, nasłuchuje u drzwi.
Rabi Eleazar ben Cwi już trzeci dzień nie wychodzi ze swego pokoju, nie przyjmuje żadnego pożywienia, modli się i rozmawia z Bogiem. Szames słyszy monotonny, kiwający się głos. Nad otwartą zatłuszczoną księgą siedzi rabi Eleazar i pałąkowate, przezroczyste jego ciało chyboce się, jak trzcina, pod podmuchem tchnienia bożego. Rabi Eleazar ben Cwi po raz pierwszy wątpi.
I jak tu nie zwątpić? Wziął na ramiona swoje brzemię, przechodzące siły człowiecze. W księdze gniewu pańskiego