Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
A Mojżesz miał ośmdziesiąt lat, a Aaron ośmdziesiąt i trzy lata, gdy mówili do Faraona...“

Rabi Eleazar ben Cwi nie szemrze. Wie: niezbadane są wyroki boże. Na kogo On wskaże palcem, ten daremnie ujśćby chciał swemu przeznaczeniu. Nie, rabi Eleazar nie będzie skomlał, jak Mojżesz: „Słuchaj, Panie, poślij tego, kogo posłać masz.“ Za dawno przywykł do posłuchu. Pewną ręką zamyka książkę. Wstaje. Wyprostował się. Woła szamesa.
Wystraszany szames widzi: zaszło coś ważnego, najważniejszego. Ze zwojów siwej brody, jak z białych kłębów ofiarnego dymu, wykwita wąska, parafinowa twarz rebego. Oczy świecą wewnętrznym blaskiem, patrzą, nie widząc.
Rebe Eleazar każe zwołać starszyznę.
Wąskiemi, mroczniejąceymi uliczkami, gdzie, jak olbrzymie wodorosty, kołyszą się modlitewne cienie latarń, w rozwianym chałacie biegnie stary szames, wspina się po krętych schodach, wrzucając w niedomknięty otwór drzwi depeszę-szept: posłanie od rebego Eleazara.

— Hallo! Czy Grand Hotel? Proszę mnie połączyć z pokojem mistera Dawida Lingslaya. Hallo! Hallo-o-o! Czy mister Dawid Lingslay? Mówi sekretarz prezydjum rady komisarzy koncesji anglo-amerykańskiej. Prezydjum prosi pana uprzejmie o przybycie na tajne posiedzenie rady, o godzinie jedenastej przed południem. Tak jest, za godzinę. Możemy liczyć?...
Mister Dawid Lingslay przewrócił się na drugi bok. Światło, przezierające przez szparę między storami, uderzyło go w oczy i, marszcząc się, musiał powrócić do dawnej pozycji. Tak świetnie spał, gdyby nie ten piekielny dzwonek.