Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Po dwóch tygodniach bezowocnych zabiegów mister Dawid zmuszony był dać za wygraną.
Jak wszyscy gracze giełdowi, mister Dawid Lingslay był fatalistą, i przekonawszy się o bezskuteczności wszystkich usiłowań, sam na sam z sobą w swoim luksusowym pokoju hotelowym przyznał się szczerze do przegranej. Wszystko dotychczas w życiu udawało mu się niebywale. Nieraz, stojąc na kolejnym szczeblu drabiny finansowej, rzuciwszy okiem wdół, doznawał na chwilę lekkiego zawrotu głowy na myśl, że karta jego może być kiedyś bita.
Przekonawszy się tym razem, że wyjścia niema, mister Dawid Lingslay, jak przystało na dżentelmena, sporządził testament, przetelegrafował go do Nowego Jorku, zamknął w biurku skoroszyty podręcznych spraw i czekał.
Dżuma wyraźnie bawiła się z nim w chowanego. Na trzeci zaraz dzień w strasznych boleściach zmarł jego osobisty sekretarz. Mister Dawid Lingslay czekał na swoją kolej. Mijały dni. Po tygodniu czarna karetka zabrała z sąsiedniego pokoju maszynistkę. Coraz to pustoszał któryś z przyległych apartamentów. Pod koniec drugiego tygodnia na całem pierwszem piętrze mister Dawid Lingslay pozostał sam. Z błyskawiczną szybkością, jak kamienie, rzucone w studnię windy, znikali bezgłośnie liftboy’e, służba, maître d hôtel’e. Na ich miejsce wynurzali się nowi. Oddawszy wieczorem portjerowi polecenie, mister Dawid, schodząc nazajutrz, zastawał innego portjera, nie pytał, powtarzał polecenie, starając się nie powracać myślą do tego drobnego epizodu, pił małemi łykami gorącą poranną kawę i jechał do swej metresy.
Od paru bowiem lat mister Dawid Lingslay utrzymywał w Paryżu kochankę, której w prezencie ofiarował, wraz z kolekcją oślepiającej biżuterji niepozbawiony smaku pałacyk na Polach Elizejskich.
Kochankę swą odwiedzał mister Dawid Lingslay dwa razy do roku, nie zatrzymując się zresztą u niej nigdy i mie-