wane kredą carskie orzełki, spoglądające zgóry na skromne, poczerniałe lilje młodocianych królewskich kamelotów.
Wasja Krestownikow niecierpliwie przesuwa na ramieniu karabin. Karabin — ciężki, boli od niego ramię. Możeby zdjąć? Nie, nie wypada. I Wasja sprężystym, dźwięcznym krokiem przemierza most, z wyrazem niewzruszonej powagi na rumianej, pucołowatej twarzy.
Mimo wszystko postanawia zdjąć. Trzeba tylko dojść do środkowego przęsła, tam można będzie postawić kolbę na ziemi i oprzeć się o lufę, bez ujmy dla prestiżu. To wygląda poważnie i nawet bardziej monumentalnie. Nieraz na obrazach widywał w tej pozie żołnierzy na warcie.
I Wasja, niezmącenie obojętny, opiera się malowniczo o lufę, wystawiając naprzód odniechcenia prawą nogę w błyszczącym, jak samowar lakierowanym bucie.
Ilekroć jednak oczy jego spotykają się z oczyma granatowego szyldwacha z naprzeciw, Wasja nie może wytrzymać i z pod maski namaszczenia wymyka mu się łobuzerski uśmiech. Jakie to zabawne: wczoraj jeszcze byli kolegami, grali pod ławką w oczko i po lekcjach w tenisa, a dziś — gwardziści, stojący na straży dwóch odrębnych, rozciągających się po obie strony mostu, państw, coprawda nie wrogich i do pewnego stopnia nawet sprzymierzonych, ale bądź co bądź odrębnych.
Za przykładem Wasji wymuskany granatowy kamelocik również opuszcza karabin i opiera się nonszalancko o lufę. Chciałoby się zapalić papierosa, ale nie można — na warcie!
I dwaj szesnastoletni chłopcy, wsparci na karabinach, tyłem do balustrady, patrzą statecznie w przestrzeń: dwóch ołowianych żołnierzyków na tekturowym moście, na tle kunsztownej papierowej dekoracji, przypominającej do złudzenia Paryż dorosłych.
— Co to u was był wczoraj za harmider i strzelanina? — rzuca mimochodem granatowy kamelocik, nie gardzący krótką żołnierską pogawędką.
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.