— E, nic, głupstwo — odpowiada po francusku Wasja, podkreślając intonacją, że nawet mówić o tem nie warto.
— Przetrzebiliśmy troszkę żydów. Chleb żrą i jeszcze zarazę roznoszą.
Wasja ogląda się, czy nikt nie widzi, i sięgnąwszy ręką do kieszeni, wyciąga stamtąd masywną złotą papierośnicę: jak tu nie pochwalić się przed kolegą?
— Widzisz, jaki mebel odebrałem jednemu? Na pewno w Rosji buchnął, czekista. Dwadzieścia papierosów się mieści.
I przeczuwając wzgardliwą fałdkę w kącikach warg kolegi, pośpiesznie dodaje:
— Nie masz pojęcia, co to za szubrawcy. Wczoraj mama na jednej żydówce poznała swoją własną kolję. W Moskwie z sejfu ukradli. To się u nich nazywa: „skonfiskowali“. Mamie „skonfiskowali“ w ten sposób całą biżuterję. Została jej jedna obrączka.
Kamelocik patrzy z leciutką pogardą. Wie: zabierać kosztowności, nawet żydom, nie wolno — to kradzież. Wie jeszcze i co innego: ci Rosjanie, to dzicz. I wargi kamelota d’Escarville’a krzywią się w złośliwym, lekceważącym uśmiechu.
U wylotu mostu, od strony francuskiej, ukazuje się w tej chwili grupka żołnierzy, prowadzących wpośrodku jakiegoś człowieka w szarem ubraniu. Kamelota d’Escarville z karabinem na ramieniu oddala się miarowym krokiem, bez pośpiechu, w tę stronę. Wasja patrzy zaciekawiony. Grupka kamelotów w towarzystwie d’Escarville’a zbliża się ku środkowemu przęsłu.
Wasja rozróżnia już teraz wyraźnie chudego młodzieńca w popielatem marynarkowem ubraniu i z wybitnie semickim nosem. Kamelota d’Escarville objaśnia: uciekł w nocy z waszego terytorjum na naszą stronę. Patrol złapał go na mieście i odstawia zpowrotem.
Wasja aż oczy przymrużył z zachwytu: żyd! Uciekł, zmyliwszy straże!
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.