Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

rozkracza: paryżanka! Cała Etoile — jeden wielki bordel: pokaż sto franków — zaliżą na śmierć. Nie potępiał. Cóż, może naprawdę żyć nie mają z czego? Każdy zarabia, jak może... Aż do jednego, najbardziej upokarzającego spotkania.
Miał w Moskwie narzeczoną. Córka generała Achmatowa, Tania. Oczy — lazur. Uduchowiona. Cała — Balmont i Siewierianin. Na fortepianie gra, jak artystka. Zaręczyli się przed rewolucją. Kiedy odjeżdżał na front, pocałowała go w usta i dwie ciepłe łezki spłynęły mu po policzkach, zostały na zawsze w małej fiolce serca.
Z Rosji uciekli jedni z pierwszych. Przebąkiwano o nich, że są w Paryżu. Przewidujący generał pieniądze umieścił w zagranicznym banku. W Paryżu, grając na giełdzie, majątek podobno podwoił.
Przyjechawszy do Paryża latem, Sołomin odszukał ich adres. Powiedziano mu: państwo — w Nizzy, kiedy wrócą — nie wiemy.
I oto, pewnego razu, odwożąc klientkę pod znajomy dom schadzek, ujrzał: wychodzi z bramy — ona. Nie wierzył własnym oczom. Wsiadła do taksówki, niedbale rzuciła adres.
Jadąc, układał w myśli plan. Nie powie nic, tylko przy płaceniu zdejmie czapkę, żeby go poznała. Przed domem jej jednak nie wytrzymał. Osadziwszy maszynę, odwrócił się do wnętrza i zdejmując czapkę, powiedział dobitnie:
— Dużo też pani dorabia w ten sposób, Tatjano Nikołajewno?
Przelękła się, potem — w płacz. Wodotrysk słów. Papa skąpy, wylicza każdy grosz. Trudno chodzić w pocerowanych pończochach. Tyle przeżyli...
— Gdzież to, jeżeli wolno wiedzieć? W Nizzy?
Zmarszczyła brwi. Trzasnęła drzwiczkami. Nie jest obowiązana zdawać sprawy ze swoich uczynków byle szoferowi. (Tak dosłownie powiedziała: „Byle szoferowi“ — Sołomin