nagle olśniła kapitalna myśl. W rzeczy samej, kto w danej chwili może mu zabronić wejść do środka, jeżeli mu się zechce, kto przeszkodzi mu usiąść w cieniu egzotycznej palmy, pośród tych czarnych dżentelmenów w polerowanych garniturach, wyrastających niby tresowane foki, nad lodowatemi blokami obrusów, i niedbale zamówiwszy cokolwiek, zmusić do zakrzątnięcia się wokoło swej osoby wyfraczonego fagasa z przyrosłym do twarzy, przypochlebnym uśmiechem?
Olśnienie było tak nagłe, że rotmistrz Sołomin z niemałym trudem zdołał odegrać przed samym sobą małą wewnętrzną komedję obojętności.
Jakgdyby obserwowało go w tej chwili całe miasto (ulica była zupełnie pusta), rotmistrz Sołomin wyjął odniechcenia gruby złoty zegarek; jakby zauważył dopiero teraz, że właśnie jest pora posiłku, nieokreślonym, lecz wymownym gestem dał komuś do zrozumienia, że, skoro już wpobliżu znalazła się restauracja, nie szkodziłoby zjeść w niej śniadanie, i z obojętną, znudzoną miną światowca pchnął masywne lustrzane drzwi.
Owiał go przyjemny chłodek nakrochmalonych obrusów, powietrze, obryzgane rozpylaczem fontanny, mdławy międzynarodowy zapach komfortu. Nad małemi ołtarzykami stolików pochyleni w nabożnem skupieniu ludzie przyjmowali hostje cielęcych i baranich kotletów pod modlitewny podźwięk talerzy namaszczonych ministrantów-piccolo.
Z roztargnioną miną starego bywalca, który nie lubi siadać zbytnio na widoku i woli własne dyskretne kąciki, rotmistrz Sołomin wyszukał sobie w rogu, za kolumną, zaciszny stolik, skąd, jak z loży, roztaczał się widok na całą salę i, rozsiadłszy się wygodnie, jął studiować kartę dań.
Zjawienie się gościa w egzotycznym uniformie nie przeszło niepostrzeżenie, i rotmistrz Sołomin, czując się punktem przecięcia wielu spojrzeń, z zabójczą nonszalancją i flegmą, po której łatwo odróżnić nowicjuszów od prawdziwych bywalców, przywołał skinieniem kelnera i zaczął zamawiać
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.