Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

i zarazy, wtedy będzie można zająć na nowo wydezynfekowany Paryż, zalać go policją, zatopić demokracją, otwarłszy szluzy czczej parlamentarnej gadaniny, obstawić pułapkami kryminałów, zgnieść w żelaznych klubach; i znowu popłyną do fabryk spędzeni z roli, czarni, zahukani ludzie, potem spracowanych rąk wykuwać dla nich spokój, zbytek i nieróbstwo. Znów potoczy się wszystko po dawnemu, i pies nie będzie nawet wiedział, że była już przed paru miesiącami w Paryżu komuna, rząd robotniczo-żołnierski, rady delegatów, surowa robotnicza epopeja.
Na myśl o tym towarzysz Laval zaciskał tylko silniej zęby, aż rozlegał się ostrzegawczy trzask szczęk. Ciężkim butem, cięższym od jarzma zarazy, przygniatała go bezsilność.
Towarzysz Jacques Laval, kapitan czerwonej gwardji republiki radzieckiej Belleville, w epoce przedrewolucyjnej, to jest przed czterema tygodniami, był marynarzem na krążowniku „Zwycięstwo“. W partji — od ośmiu lat, to znaczy od chwili, gdy go, jako dwudziestoletniego rumianego parobczaka z tartaku Combé, komisja poborowa przydzieliła do marynarki, gdy, strącony do czarnego, pływającego lochu, wgartywać zaczął łopatą w ziejącą paszczę pieca ciężkie grudy węgla, zgrubiałemi palcami badając pierwsze oparzeliny na nagim, muskularnym torsie. Cała dwudziestoletnia wiedza wywróciła koziołka i mocno osadzony, uporządkowany świat zakołysał się w jego głowie, jak pokład pod nogami w czasie wściekłej chwiejby.
Z pomostu partji wszystko nagle stało się przejrzyste, jak szkło i, obejrzawszy się za siebie, towarzysz Laval odrazu zrozumiał niejedno. Stary Combé własnym samochodem zajeżdża raz na tydzień do tartaku sprawdzić, czy wszystko w porządku? A starego Frosta, co stracił wzrok, wymierzając milimetry, majster przez policję wywala na zbity łeb: „niezdatny“. Na krążowniku armaty, wieże pancerne — militaryzm. Wylizany oficerek i stary Combé — to jedno,