tylko twarze różne, ale tułów ten sam — biała międzynarodówka. I nastawiając działo pod kątem 25°, szeregowiec Laval marzył: spędzićby to wszystko bractwo z całego świata, z samochodami, w szlifach, w sutannach w jedno przestronne miejsce i — bęc! I twarz towarzysza Lavala rozkwitała wtedy szerokim uśmiechem.
Do Paryża towarzysz Laval przyjechał na urlop i w Paryżu uwięziła go dżuma. Kiedy pod wpływem zarazy w mieście wybuchły pierwsze zamieszki i grunt zachybotał się, trzaskając wzdłuż ściegów odrębnych pokładów klasowych, towarzysz Laval poczuł: umierać po staremu, jak psy — niesposób. Dopóki imperjaliści — za kordonem i dostępu do Paryża broni mór, trzeba zburzyć narazie starą ruderę, położyć fundamenty pod wolną republikę rad.
I zsunąwszy na tył głowy beret, towarzysz Laval pewnym, elastycznym krokiem ruszył pierwszy do koszar, skąd po godzinie wyszedł już na czele niebieskiego pułku z wytrzaśniętym napoczekaniu, nie wiedzieć skąd, czerwonym sztandarem.
Następnie przyszły dni pracy organizacyjnej. Przeszkadzała dżuma. Wyrywała z pod boku najlepszych towarzyszy. Gdyby nie to, towarzysz Laval, pochłonięty zagadnieniem organizacji rad robotniczych na terenie południowych peryferyj Paryża, byłby jej prawdopodobnie nie zauważył. Oczywiście — higiena i środki ostrożności. Reszta to już rzecz lekarzy. Do pewnego stopnia była nawet pożyteczna. Oczyszczała centrum i dzielnice zachodnie z elementów burżuazyjnych. Należało tymczasem postawić na nogi peryferje, aby, w chwili ustania epidemji, cały burżuazyjny Paryż ocknął się, jak w obręczy, w cęgach blokady proletarjackiej. Opanowanie wycieńczonego zarazą miasta byłoby już wtedy drobnostką.
Ale dżuma nie folgowała, dziesiątkując ze złowrogą systematycznością kadry proletarjackie. Pracować w tych warunkach było bardziej, niż trudno. Dzień w dzień rozpoczynać
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.