ważna, każda pora odpowiednia. Spanie nie ucieknie. Siadajcie. Może zapalicie? Słucham. Cóż to za sprawa?
— Przychodzę, towarzyszu dowodzący, w sprawie tejże samej żywności dla komuny. Niedopuszczalna rzecz posyłać resztki proletarjatu na barykady angielskie. I żywności tam żadnej niema. Istne samobójstwo.
Towarzysz Lecoq ze zdziwienia omal nie zgubił binokli.
— Jakże to, towarzyszu? Przecież taka była uchwała rady delegatów. Mówiliście już o tem na posiedzeniu. Wniosek wasz przeszedł. Nie dał żadnych rezultatów. Wypadło uchwalić inny. A teraz, skoro już zapadła taka uchwała, wracać do tego za późno. I pora niezupełnie stosowna. Gdyby tak każdy z nas zaczął krytykować i odwoływać uchwały rady, cóżby z tego wyszło? Sami zresztą wiecie dobrze, czemu taką właśnie uchwałę powzięto, i nie protestowaliście wtedy. Rozumieliście, że innego wyjścia niema.
— Jest wyjście — powiedział pochmurnie towarzysz Laval. — Wtedy nie widziałem, a teraz widzę. Dlatego też przyszedłem do was po nocy, towarzyszu dowodzący.
— Jakież wyjście znaleźliście nagle? Widzicie, nie zlękli się waszej depeszy. Nie dostawili na termin ani jednego wagonu żywności. Na cóż jeszcze będziemy czekać. Któż nam jej dostarczy?
— Z tym właśnie przyszedłem, towarzyszu dowodzący. Ja jej dostarczę — rąbnął z przekonaniem Laval.
— Wy?
Towarzysz Lecoq aż nachylił się ze zdziwienia.
— Jakto wy? Skądże jej weźmiecie?
— Skąd wezmę, to już moja rzecz. Wiadomo, że z za kordonu wezmę.
Towarzysz Lecoq zakasłał w zniecierpliwieniu.
— Cóż wy, towarzyszu, żartować przyszliście, czy co? Co to znaczy: z za kordonu weźmiecie? Nie czas teraz na żarty.
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.