tego i prześlizgnąć się jednym holownikiem w tamtą stronę łatwiej. A galary weźmiemy na miejscu, tartaczne. Jest tam tartak. Deski galarami do Paryża spławiał. Teraz nie spławia, to i galary stoją na miejscu. Naładuje się trzy galary. Przed świtem będziemy zpowrotem. Sześćset worków po sto kilo. Wiele-niewiele — na miesiąc na wyżywienie komuny starczy. Dalej — zobaczymy. Może i zaraza do tego czasu wygaśnie, a może odezwie się proletarjat na tyłach? Będzie czas poczekać.
Towarzysz Lecoq odpowiedział nie zaraz.
— Romantycznie mi coś ta cała wasza wyprawa wygląda. Jeżeli nawet uda się wam przejechać w tamtą stronę, nie widzi mi się, żeby przepuścili was zpowrotem. Zatopią was z całym bagażem.
— Spróbować nie zawadzi. Wytłuką, to wytłuką dziesięcioro chłopa. Zawsze, co dziesięciu, to nie cała komuna. Koncesja amerykańska nie ucieknie. Zatopią nas, to pójdziecie szukać chleba tam. Spróbować trzeba.
Towarzysz Lecoq w milczeniu zaciągnął się papierosem.
— Widzicie, towarzyszu, sęk właściwie tkwi nie w tem. Przypuśćmy, że udałoby się wam nawet przedostać przez kordon i wrócić z żywnością, chociaż mało mi się to wydaje prawdopodobne. Tak, czy tak, nie mamy prawa, towarzyszu, nawet dla ratowania od głodowej śmierci całej komuny, przenieść zarazę za kordon. Co innego pogróżki, a co innego wykonanie. Gdyby wyprawa wasza się wam udała, w poszukiwaniu żywności musielibyście wysiąść na brzeg, po tamtej stronie kordonu, i zetknąć się z tamtejszą ludnością, to znaczy — liczyć się zgóry z ewentualnością zostawienia im zarazy. Nie mamy prawa, towarzyszu, dla ratowania od śmierci dziesięciu tysięcy obywateli komuny, wystawiać na niebezpieczeństwo zarazy proletarjat i chłopstwo całej Francji. Nie mogę dać wam pozwolenia na taką wyprawę.
— Sprawiedliwie mówicie, towarzyszu dowodzący. Tylko że pomyślałem o tem wszystkim nasamprzód. Znalazłem
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.