jąc się niezręcznie, P’an Tsiang-kuei postawił w zakłopotaniu kołnierz od palta i zniknął szybko w krętych uliczkach.
Zapadł już mrok i na tonących w ciemnościach pomostach trotuarów żółci latarnicy zawieszali pośpiesznie misterne kule papierowych lampjonów, pstre akcesorja jakiejś fantasmagorycznej nocy weneckiej.
W laboratorjum profesora ustało się mdłe, cieplarniane powietrze, oprowadzające wszystkie kontury chwiejną, rozdwojoną linją; jak muchy pod grubym szklanym kloszem, słaniali się w niem rozleniwiali ze zmęczenia, senni asystenci.
Profesor z rozwichrzoną czupryną przelewał z retorty do retorty mętną białawą ciecz, mieszał ją z substancjami, zawartemi w szeregach probówek, przygotowując jakąś reakcję. Na zapytania P’an Tsiang-kueja odmrukiwał niezrozumiale, niecierpliwie opędzając się przed niemi rękoma. Niepodobna było wydobyć z niego ani słowa.
Nawpół nieprzytomni z wyczerpania asystenci zdawali się nie rozumieć zadawanych im pytań, odpowiadali nieodrazu i od rzeczy.
Pokręciwszy się chwilę po salach, P’an Tsiang-kuei rzucił okiem na zegarek. Była siódma, godzina wieczornego raportu. P’an Tsiang-kuei szybkim krokiem podążył ku wyjściu. W drzwiach zderzył się z rozpędu z małym asystentem w białym chałacie. Prysnęło szkło. Wylana ciecz obryzgała P’an Tsiang-kuejowi twarz i ubranie. Mały asystent przepraszał. P’an Tsiang-kuei spojrzał na zaciśniętą w palcach asystenta szyjkę strzaskanej probówki, podniósł wzrok na bielejącą przed nim plamę twarzy. Twarz wydała mu się skądś znajoma. Przez chwilę usiłował sobie przypomnieć. Wąskie drgające wargi. Mały Japończyk-czyścioszek. Prosił o protekcję dla żony...
Japończyk rozpływał się w przeproszeniach. P’an Tsiang-kuei ostro spojrzał mu w oczy i natknął się na opór pary zimnych, utkwionych w nim źrenic. Przez chwilę wydało
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.