— Krew czuje, krew... — pomyślał, usiłując jakos usprawiedliwić to, co bulgotało w nim nieznajomym nurtem.
Uwolniona z pod kontroli mózgu ręka sama popełzła ku bladej głowie, opartej o ramę, spoczęła na czole, zeslizgnęła się na zlepione potem, jedwabiste włosy... I było w tym ruchu wszystko: matczyny, zmoczony łzami policzek, kiedy żegnał się na zawsze, i lata gorzkiej, zlodowaciałej samotności, bez ciepłego słowa, bez bliskiej duszy ludzkiej, i nie upita przez nikogo, zwarzona tkliwość kłującego, starzejącego się, bezpańskiego ciała.
Umierający przymknął powieki i wargi znów rozświecił mu uśmiech:
— Myślisz, Borysie, że strach umierać w dwudziestym piątym roku życia? Rozebrało cię: młodość i t. d. Daj spokój! Nad sobą się pożal. Tacy, jak my, nie umierają. Zanadto wszystkiemi korzeniami wszczepiliśmy się w masę, w gatunek. Wrośliśmy w nią każdem włóknem. Ci, co nie przeżyli z nami tych lat początkowej budowy, niech nam zazdroszczą, umierając...
Chory nerwowemi rękoma chwycił rotmistrza za klapy frencza, przyciągnął go ku sobie i zaszeptał mu w twarz głosem świszczącym i podnieconym. Oczy błyszczały mu gorączkowo.
— Czy ty rozumiesz, Borysie, co to znaczy własnemi rękami ugniatać glinę, wypalać cegły na własny dom, karczować plac pod budowlę, wyciągać z ziemi piętro za piętrem? Budować nowe, krzepkie, udoskonalone życie... Czuć, że jesteś jądrem tej cudownej ludzkiej lawiny, która urwała się i leci w przyszłość... obrasta cię, jak śniegiem, ubitą, ziarnistą masą. Jesteś jej sercem... Ciałkiem jej krwi, przenikającym z żył do żył. Kpisz sobie z praw fizycznych: jesteś przenikalny i sam przenikasz, nie zatracając swoich materjalnych konturów... O, Borysie! I tyś mógł i tobie danem było to rzadkie, to niepojęte szczęście urodzić się
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.