Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

mie... Tylko, na pamięć matki, przysięgnij mi, że nie nadużyjesz...
— Przysięgam... — wymamrotał Borys.
— To dobrze... A teraz już idź... Nie dotykaj mnie... Zarazisz się... Napraw...
Nagły skurcz podrzucił jego ciało do góry i cisnął nim na bok. Otwarte oczy zaciągnęły się błoną mlecznej mgły.
Rotmistrz schwycił flaszkę. Chciał wlać do ust. Była pusta.
Z ust leżącego wąską nitką pociekła bura piana, zmieszana z krwią.
Sołomin poczuł, jak coś wewnątrz, jakaś strunka, której istnienia nigdy nie podejrzewał, naraz naprężyła się i pękła, pękła bezpowrotnie. Odrazu opróżniał, jakby wytrząśnięto zeń wszystkie napełniające go dotychczas trociny. Tępym, bezmyślnym wzrokiem patrzał na martwą twarz, z której wyzierał ku niemu matczyny nos, podbródek i podkowa bolesnych ust. Machinalnie pochylił się i pocałował te wargi. Poczuł na wargach słonawy posmak krwi. Zdrewniały i bezwładny siedział, sztywno, jak kukła.
Wyjrzał księżyc. Oświetlił platformę. Zmartwiałe, obwisłe ręce rotmistrza Sołomina. W jednej — zaciśnięty zwitek: książeczka. Co to? Aha, prawda! Sowiecki paszport. Dał Sierioża...
Rotmistrz zbliżył go do oczu.
Mały czerwony kajecik. Gdzie też mógł go już widzieć? I to tak niedawno... Aha, Żyd. Czerwona pieczątka... Jeżeli nie umrę — wracać do Rosji. Przerobić się. Zastąpić Sieriożę. Nie. Późnawo. W tym wieku ludzie już się nie przerabiają. Ładny byłby ze mnie komunista! Pocóż oszukiwać Sieriożę?
Rotmistrz przyklęknął, delikatnie rozpiął na piersiach brata koszulę i położył na ostygłą już pierś małą czerwoną książeczkę.