W zbytkownym salonie mistera Dawida Lingslaya rolety były jeszcze spuszczone i w chybotliwym półmroku nieruchome, sztywne sylwetki rabiego Eleazara ben Cwi i korpulentnego jegomościa w amerykańskich okularach zdawały się na tle ponsowych tapet dwiema woskowemi figurami, przyniesionemi tutaj żywcem przez niewiadomych kawalarzy z muzeum Grevin.
— Czem mogę panom służyć? — porając się z krawatem, zapytał dziwnych gości mister Dawid Lingslay. — Niestety śpieszę się na posiedzenie i mogę panom udzielić zaledwie dziesięć minut czasu.
Przygarbiony człowiek z siwą brodą, w niezgrabnym, wytartym tużurku, powiedział coś po żydowsku do korpulentnego pana w rogowych okularach.
Mister Dawid Lingslay z zaciekawieniem przypatrywał się patrjarchalnej twarzy, delikatnym semickim rysom człowieka w tużurku.
Okrągły pan w okularach, pełniący najwidoczniej rolę tłumacza, powtórzył poprawną angielszczyzną:
— Sprawa nasza nie zajmie panu dużo czasu. Może pan zechce usiąść i wysłuchać nas uważnie.
— Słucham — odparł mister Dawid Lingslay, sadowiąc się w fotelu.
Obaj przybysze zamienili parę krótkich zdań, poczem pan w okularach przełożył:
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.