Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawa nasza jest krótka. Może pan przystać na nią, albo nie, — to zależy od pana. Zanim jednak przystąpimy do jej omówienia, musiałby pan nam przyrzec, że ani jedno słowo z naszej rozmowy nie wyjdzie poza te cztery ściany.
— Nie lubię naogół tajemnic, zwłaszcza z ludźmi nieznajomymi, — odparł sucho mister Dawid. — Jeżeli jednak panom na tym bardzo zależy, daję panom słowo dżentelmena, że o rozmowie naszej nie wspomnę nikomu.
— Literalnie nikomu — podkreślił z naciskiem pan w okularach. — Zależy nam na tym ogromnie. Nawet pańskiej przyjaciółce, pannie Dufayel.
Mister Dawid zmarszczył brwi:
— Widzę, że panowie jesteście doskonale poinformowani o mojem życiu jak najściślej prywatnem — odpowiedział tonem lodowatym. Wszystko to zaczyna mi trącić szantażem. Sprawy panów nie jestem bynajmniej ciekaw i przypuszczam, że najlepiej będzie, jeżeli panowie, nie wyłuszczając mi jej, opuszczą moje mieszkanie.
Pan w okularach nie zdawał się być bynajmniej stropionym.
— Sprawa nasza jest prosta i powinna interesować zarówno pana, jak i nas. Przyszliśmy się zapytać, czy nie chciałby pan wydostać się z Paryża i powrócić do Ameryki?
Mister Dawid Lingslay spojrzał ze zdumieniem na mówiącego.
— Co to ma znaczyć? Niech pan wyraża się jaśniej.
— To ma znaczyć, że jesteśmy w stanie umożliwić panu wydostanie się z Paryża i powrót do Ameryki, i to w czasie jak najkrótszym — powtórzył pan w okularach.
Mister Dawid przymrużył oczy z niedowierzaniem:
— W jaki sposób, jeżeli wolno wiedzieć, myślicie to panowie uczynić? Możecie być pewni, że wszyscy członkowie naszej koncesji poruszyli już w tym celu wszystkie możliwe sprężyny, jak widzicie — bezskutecznie.