Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— To do rzeczy nie należy — odpowiedział spokojnie pan w okularach. — Prosimy o odpowiedź: tak, czy nie?
— Ależ oczywiście! — roześmiał się nieco nienaturalnie mister Dawid. — Służę panom za przeprowadzenie tej transakcji każdą sumą. Nie rozumiem tylko, dlaczego zwracacie się panowie z tą ponętną propozycją wyłącznie do mnie. Zapewniam panów, że dobrych paręset dżentelmenów zapłaciłoby wam za przeprowadzenie jej dowolną kwotę. A może chodzi tu o jakieś nowe hurtowne przedsiębiorstwo, które za określoną opłatą przewozi majętnych ludzi przez kordon? Kapitalnie intratna impreza! Z zamkniętemi oczyma przystępuję do spółki.
— Pieniędzy za przewóz nie bierzemy. Przeciwnie, gotowibyśmy byli dopłacić panu każdą sumę, gdybyś pan jej potrzebował. Wiemy jednak dobrze, że pan tego nie potrzebuje.
— A zatem jesteście panowie widocznie filantropami, lub proponujecie mi to dla moich pięknych oczu, bowiem znać was nie miałem dotychczas przyjemności?
— Nie proponujemy panu tego dla pańskich pięknych oczu — z niezmąconym spokojem ciągnął pan w okularach. — Proponujemy panu przysługę za przysługę. My wywieziemy pana poza obręb Paryża i pomożemy panu dostać się do Ameryki. Pan wyświadczy nam wzamian inną przysługę.
— Intrygujecie mnie panowie. Słucham z całą uwagą.
Pan w okularach odwrócił się do siwobrodego starca w tużurku i obaj przez długą chwilę rozmawiali ze sobą po żydowsku. Mister Dawid przysłuchiwał się niecierpliwie.
Po chwili pan w okularach przysunął swój fotel bliżej do fotela gospodarza i, nachylając się ku niemu, powiedział dobitnie:
— Przychodzimy z miasta żydowskiego, jako delegaci.
— W jaki sposób przedostaliście się panowie na terytorjum koncesji? — zawołał ze zdumieniem mister Dawid.