— Coś mi to zakrawa na mocno fantastyczną powieść. Przypuśćmy jednak, że to prawda. Jeżeli was dobrze zrozumiałem, chcecie panowie zabrać mnie ze sobą, udzielić mi miejsca w swoich zaplombowanych wagonach. Czy tak? Jakiej przysługi żądacie ode mnie wzamian?
— Przysługi prostej i dla pana osobiście nietrudnej. Chodzi mianowicie o to, że osiedlić taką ilość żydów gdzieś wpobliżu, w Europie, nie ściągając tym niczyjej uwagi, byłoby niemożliwem. Zresztą dżumna, wcześniej, czy później, przerzuci się z pewnością za kordon i zaleje resztę kontynentu. Nie po to żydzi uciekają z Paryża i wydają na tę ucieczkę grube miljony, aby czekać na dżumę gdzie indziej. Żydzi muszą dostać się w miejsce zupełnie bezpieczne: muszą dostać się do Ameryki.
— Ba! Wiadomo panu chyba, że Ameryka zamknęła wszystkie swoje porty w obawie przed przyniesieniem do niej zarazy i że żaden okręt nie może przybić do jej brzegów pod groźbą zbombardowania.
— Wiadomo nam o tem równie dobrze, jak panu. Dlatego przychodzimy właśnie do pana. Pan przez swoje olbrzymie stosunki wyrobi, że Ameryka wpuści jeden okręt.
— Nonsens.
— Zaraz. Nie powie pan wcale, że okręt wiezie ludzi z Paryża, ani wogóle z Europy. Powie pan, że przyjeżdża pan okrętem z Kairu. Wszystko będzie na to wskazywać. Okręt czeka już w Hawrze. Z Hawru, aby nie zwracać niczyjej uwagi, odpłynie nocą, ze zgaszonemi ogniami. W drodze zmieni nazwę i banderę. Nie zawinie ani do Nowego Jorku, ani do Filadelfji, lecz do jakiegoś małego portu. Przybije, wysadzi pasażerów i odjedzie w nocy. Nikt nie dowie się o niczem. Wyrobi pan przez swoje stosunki tylko to, że władze miejscowe przymkną na godzinę oczy. To wszystko.
Mister Dawid Lingslay pogrążył się w głębokiem zamyśleniu.
— Żądacie panowie ode mnie, ni mniej ni więcej, abym,
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.