Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poco być zaraz takim pesymistą? Zawsze trzeba liczyć, że będzie lepiej. Niech pan pomyśli. My jutro przyjdziemy po odpowiedź.
— Pomyślałem już i przystać na waszą propozycję nie mogę.
— To jest pańskie ostatnie słowo?
— Tak jest, ostatnie.
Człowiek w okularach porozumiewał się chwilę ze starcem w tużurku, po czym ponownie zwrócił się do mistera Dawida:
— Pan jest idealistą. (Mister Dawid uśmiechnął się w myśli z mimowolną dumą.) Myśmy myśleli, że z pana człowiek praktyczny. Pan skazuje się na śmierć dlatego, że boi się pan, że się zarazi kilku Amerykanów. Nie bierze pan pod uwagę, że jednocześnie uratuje pan paruset innych godnych Amerykanów z kapitałami, uwięzionych tu, w Paryżu, których gotowi jesteśmy zabrać z sobą do Ameryki na naszym okręcie. Zresztą, jeżeli z pana już taki humanitarysta, to dlaczego pan nie pożałuje tych trzech tysięcy Żydów, którzy, jeżeli nie wyjadą, to też zarażą się i wymrą.
— Dlaczego miałbym żałować właśnie tych trzech tysięcy Żydów, a nie miljona innych mieszkańców Paryża, którzy, pozostając tu, również skazani są na zagładę?
— Nie można żałować wszystkich. Tak nie można byłoby żyć. Trzeba żałować tych, którzy są bliżsi.
Mister Dawid Lingslay nachmurzył się.
— Dlaczegóż pan sądzi, że Żydzi właśnie mają mi być bliżsi?
Pan w okularach odpowiedział dyplomatycznem milczeniem.
Mister Dawid wyjął papierosa, zapalił i zaciągnął się nerwowo.
— Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć właściwe źródło waszej wizyty. Dowiedzieliście się, panowie, zbierając o mnie wyczerpujące informacje, że ojciec mój był żydem i sądzi-