szczegółów sprawy. Chciałbym jednak przedtem usłyszeć zdanie w tej materji mego wielce szanownego kolegi, mistera Dawida Lingslaya; być może, posłuży nam ono za podstawę do dalszej dyskusji.
— Przepraszam panów — odezwał się bez pośpiechu z głębi swego fotela mister Dawid. Aksamitno-sina atmosfera pokoju działała na niego usypiająco. — Muszę jednak stwierdzić, że nie poinformowano mnie wogóle o celu dzisiejszego zebrania, i zanim będę mógł coś powiedzieć, musiałbym wprzód zapoznać się z przedmiotem obrad.
Wszystkie głowy, jak na komendę, wychyliły się z głębin foteli, zwrócone w jego stronę.
— Czy możliwe? — wycedził mister Marlington, i w głosie jego zabrzmiało zdziwienie. — Czyż nie odwiedziła pana dziś rano delegacja miasta żydowskiego?
Fotel mistera Dawida wydał zdławiony okrzyk torturowanych sprężyn.
Mister Marlington, niewidoczny w obłokach spowijającego go dymu, jak masywna, stukilowa pytja, ciągnął spokojnie dalej:
— Jakeśmy to przed chwilą ustalili, każdy z nas pięciu, o jednej i tej samej godzinie, to jest mniej więcej około godziny dziewiątej rano, odebrał wizytę dwóch delegatów miasta żydowskiego z jedną i tą samą propozycją. Delegaci poinformowali nas, że dwóch spośród nich udało się do pana, jako do osobistości, mającej w tej sprawie głos poniekąd decydujący. Czyżby ich pan nie przyjął?
Swawolne smugi dymu zawisły nad fotelami pięcioma znakami zapytania.
Z fotela mistera Dawida rozległ się opanowany, bezbarwny głos:
— Istotnie, była u mnie taka delegacja. Nie powiedzieli mi jednak wcale, że z podobną propozycją zwracają się równocześnie do wszystkich pozostałych amerykańskich członków rządu naszej koncesji. Dlatego wziąłem ją do pewnego
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.