góle wylądować. Znalazłszy się na brzegu, postąpimy oczywiście tak, jak będziemy uważali za stosowne i wskazane dla dobra naszej drogiej ojczyzny. Nieprawdaż, panowie?
Głowy w fotelach skłoniły się milcząco na znak aprobaty.
Mister Marlington ciągnął, w przerwach między dwoma kłębami wonnego dymu:
— Chcąc uniknąć niepotrzebnego rozgłosu i wychodząc z założenia, że sprawa ta dotyczy wyłącznie nas, Amerykanów, postanowiliśmy nie wtajemniczać w nią naszych angielskich kolegów, których, jak pan widzi, nie zaprosiliśmy na dzisiejsze poufne posiedzenie. Niech postarają się sami, o własnych siłach, dostać na swoją wyspę. Mają zresztą o wiele bliżej i z nami byłoby im nie po drodze. Wyznam panom szczerze, że nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy wynosić stąd, że tak powiem, na własnych barkach, ludzi, którzy w ciągu ostatnich dziesiątków lat podstawiają nam ustawicznie nogę w naszych operacjach światowych. Powoływania się na pokrewieństwo ras są mało przekonywujące i abstrakcyjne. Sądzę, że jestem wyrazicielem zdania wszystkich panów, proponując rozwiązanie tej sprawy w myśl starej dewizy: Ameryka dla Amerykanów.
Fotele w milczeniu skinęły głowami.
Mister Marlington przechylił się konfidencjonalnie przez poręcz w stronę mistera Dawida Lingslaya.
— Widzę, że w tym względzie nie ma między nami różnicy zdań. Sprawa prawie wyłącznie zależy od pana, mister Lingslay. Cała marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych siedzi w pańskiej kieszeni. Wystarczy pańska króciutka depesza, by krążowniki, patrolujące na danym odcinku nasze wybrzeża, pojechały sobie gdzieś na manewry. Dał pan delegacji żydowskiej zbyt pochopną odpowiedź, nie zważywszy sprawy ze wszystkich stron. Wszyscy, jak tu jesteśmy, jesteśmy gorącymi patrjotami amerykańskimi. Nie wystarczy jednak być uczuciowo patrjotą. Trzeba być patrjotą racjonalnym. Powrót nasz do Ameryki przyniesie naszej
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.