Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem węgla i czterdziestoletniemu panu zabrakło na chwilę tchu.
„Miłość“, „kochanka“, wszystkie te kategorje, któremi niejaki mister Dawid Lingslay określał niegdyś stopnie swych wrażeń, odpadły nagle niezrozumiałe, jak słowa cudzoziemskiego języka. Została obca, zarażona, nieżywa kobieta; nawet nie kobieta, lecz kilogram popiołu, żyjąca teraz jedynie w nim, w bakterjach udzielonej mu zarazy, które może właśnie w tej chwili przegryzają się przez ciało do krwi.
Czterdziestoletni mężczyzna szarpnął ręką kontakt i zapalił światło. Lustrzana szafa naprzeciw wykrzywiła się ku niemu grymasem bladej, znajomej twarzy.
— Czy niema już ratunku? Czy aby na pewno niema już ratunku? Zastanówmy się spokojnie — rozumowało ciało czterdziestoletniego pana. — Bywały przecież wypadki, że nawet ludzie, którzy zarazili się syfilisem, przez wypalenie zakażonego miejsca bezpośrednio po stosunku, zapobiegali rozszerzeniu się choroby.
— Za późno — próbował oponować mózg.
— Nie, może właśnie jeszcze wcale nie za późno. Nie minęły jeszcze nawet całe dwadzieścia cztery godziny. Jeżeli się pośpieszyć...
Zresztą ciało, jak wszelkie ciało, nad abstrakcyjne rozumowanie przekładało mowę konkretnej akcji. Czterdziestoletni mężczyzna boso zeskoczył z łóżka, z zabobonnem obrzydzeniem zrzucił, a raczej zdarł z siebie pyjamę i nago podbiegł do tualetki. Z ustawionych na niej flakonów, ręka czterdziestoletniego pana wyrwała słoik z sublimatem i przyrządziwszy pod kranem mocny rozczyn, zaczęła oblewać nim i nacierać do czerwoności kosmate, pokryte gęsią skórką ciało, poczynając od organów płciowych, kończąc na twarzy i muszlach usznych.
Gdy potrzeba bezpośredniej akcji została zaspokojona, i odprężona energia opadła, jak rozkręcony bąk, mógł na chwilę zabrać głos mister Dawid Lingslay i ten, spojrzawszy