Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

Czterdziestoletni pan nie mógł jednak sobie tego prostego faktu w żaden sposób wyobrazić i jeżył się tylko coraz bardziej. I mister Dawid Lingslay zląkł się, czując, że czterdziestoletni mężczyzna chce krzyczeć.
— Nie można! Usłyszą! Przybiegnie służba! Wstyd! — perswadował gorączkowo.
Ale czterdziestoletni pan nie dbał w tej chwili o służbę. Czuł coś czarnego, śliskiego, oblepiającego mu już członki i ryczał przeciągle, jak zwierzę, póki mister Dawid Lingslay nie zatkał mu ręką ust.
— Usłyszą!
Przez chwilę mister Dawid Lingslay nasłuchiwał. Żaden szmer nie dobiegł jednak jego uszu. Teraz dopiero przypomniał sobie, że na całem piętrze niema poza nim nikogo.
— Cicho! Cicho! — uspokajał pieszczotliwie czterdziestoletniego pana.
Czterdziestoletniemu mężczyźnie, w brokatowym szlafroku na gołem ciele, było zimno i dzwonił zębami.
Korzystając z jego chwilowej apatji, mister Dawid Lingslay próbował rozumować dalej.
Jako doświadczony businessman, przywykł przed przystąpieniem do likwidacji jakiegokolwiek przedsiębiorstwa sporządzać bilans jego pasywów i aktywów. I teraz, z wysokości swego fotela, jak z wzniesienia, mister Dawid Lingslay spróbował obejrzeć się wstecz na przeżyte życie i podsumować zgrubsza jego pozycje. Obejrzawszy się za siebie, zobaczył nieogarnione masy cyfr, które spływały ku niemu ze wszystkich stron szczelną, wszystko zalewającą lawą i, jak szare, miljardowe stada szczurów otoczyły jego fotel; w mimowolnym strachu podgarnął pod siebie bose, rozdygotane nogi.
Z szarego morza cyfr jedyną zieloną wysepką wykwitała miłość ostatnich tygodni, i mister Dawid Lngslay, jak rozbitek, chwytający się deski, spróbował na niej stanąć, ugruntować się w jej ciasnym obrębie. Ale w tej chwili złapał