miljonerów, wszystkich tych Carnegie’ch i Rockefellerów, przekazujących olbrzymie sumy na cele dobroczynne, zakładających miljonowe fundacje swego imienia. Odczuł nagle krzyczący w nich starczy lęk przed niebytem, chęć utrwalenia się w czemś, przyczepienia się do czegoś za wszelką cenę, bodajby sylabami własnego nazwiska. Po raz pierwszy zrozumiał, ulitował się, rozgrzeszył wyrozumiałym uśmiechem. Biedacy! Finansując cudzą ideę, łudzą się, że uwiecznią w niej siebie, skoro przyczepią do niej zboku swój bilet wizytowy, tyleż mający z nimi wspólnego, co numer ich książeczki czekowej.
Tu zaniepokoił się nawet czterdziestoletni pan, który czując, jak grunt obsuwa mu się z pod nóg, niespokojnemi palcami przebierał w powietrzu.
Czterdziestoletni pan nie był w stanie rywalizować z logiką wywodów mistera Dawida Lingslaya i głuchym, zwierzęcym instynktem szukać zaczął kurczowo czegoś, o co możnaby się zaczepić, jak mięczak, czujący zbliżanie się fali, która go zmyje, szuka gorączkowo występu, chropowatości skały, aby do niej przylgnąć i przetrwać.
Macając w próżni świadomości, czterdziestoletni pan natrafił nagle na znajomą, przyczajoną tam twarz i najeżył się, jak smagnięty pies...
Mister Dawid Lingslay był człowiekiem bezdzietnym. Ta maleńka zgryzota toczyła go, jak robak, chociaż nie przyznawał się do tego nawet przed sobą samym. Upewniwszy się w trzydziestym szóstym roku życia, że dzieci mieć nie będzie, mister Dawid pomyślał o rodzinie. Miał niegdyś brata, o którym w swoim czasie doszła go wieść, że umarł z głodu w jakiejś norze na przedmieściu Londynu. Na człowieku, tak wypranym z wszelkich sentymentów rodzinnych, jak mister Dawid, wiadomość ta nie sprawiła najmniejszego wrażenia. Napomykało mu chwilami o niej leciutkie poczucie winy (niegdyś w ojcowskim testamencie wypadło zrobić małą poprawkę...). Rozglądając się za rodzi-
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.