Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

kojnie na wschód, gdzie między rozchylonemi wargami nieba i ziemi przezierała już biała szrama brzasku.
O godzinie piątej biała szrama zajęła już połowę nieba. Powrót wyprawy stawał się coraz mniej prawdopodobny. Zawiedziony tłum zaczął pomału rozchodzić się do domów. Wówczas to, od wschodu, rozległ się łoskot pierwszego armatniego wystrzału. Tłum drgnął, zachybotał i całem ciałem szarpnął się w tę stronę.
— Jadą! — przeleciał pogwar.
Armaty biły jedna przez drugą. Tłum wzbełtaną falą rozlał się wzdłuż brzegu. Jakaś kobieta zawodziła na cały głos, łopocąc, jak ptak, na żelaznej poręczy mostu. Po dziesięciu minutach kanonady, pomruk zamienił się w wycie.
Nagle ktoś z brzegu pierwszy ryknął:
— Jadą!
Zaległa cisza.
Na zakręcie rzeki ukazał się czarny holownik ze strzaskanym kominem i zwisającemi bezsilnie szczątkami pokładu. Holownik, dysząc ciężko, leżąc już prawie na boku, ostatkiem sił ciągnął za sobą dwa galary. Na miejscu trzeciego czarna oderwana burta powłóczyła płetwami potrzaskanych desek.
Holownik zwolna zbliżał się do mostu. Entuzjazm tłumu dosięgnął szczytu:
— Laval! Niech żyje Laval!
Holownik z trudnością dobił do brzegu. Na piasek zeskoczył przysadzisty, zakrwawiony marynarz.
— Laval! Gdzie jest Laval? — ryczał tłum.
Marynarz przewiązaną ręką wskazał na pokład.
Kilku czerwonogwardzistów wskoczyło na statek. Tłum przycichł w oczekiwaniu.
Po paru minutach na pokładzie ukazali się dwaj czerwonogwardziści, niosący coś na rozpostartym, jak nosze, płaszczu.
Tłum pochylił się naprzód.