Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Na placu wciąż jeszcze bulgotał niemilknący tłum, kiedy w drzwiach ministerstwa ukazali się pierwsi komitetowcy. Ktoś z brzegu ryknął przeciągle:
— Idą!
Tłum zamilkł, zachybotał, pękł zygzakiem szczeliny i, pochłonąwszy wychodzących z gmachu ludzi, zamknął się za nimi napowrót. Przez chwilę, jak kręgi od rzuconych w wodę kamieni, kołysały się dokoła tego miejsca kępy głów. Niebawem pochłonięci ludzie wypływać zaczęli pojedyńczo na wysterczające nad powierzchnię masy rafy postumentów. Nie było słychać słów, jedynie gwałtowne ruchy rąk rozcinały powietrze, jakgdyby dwunastu obłąkanych dyrygentów zapragnęło ująć w harmonijne karby partycji chaotyczną wrzawę wielogłosego morza.
Z cokołu symbolicznej dziewicy-Strasburga mówił kościsty mężczyzna, na którego twarzy wielkiemi kroplami potu osiadała natarczywa ulewa oklasków:
— W miejsce dżumy, co zalać miała cały świat, a oczyściła tylko plac pod naszą budowlę, wzniecimy wielką zarazę idei, która morzem oczyszczającego ognia rozleje się po starym kontynencie, drwiąc z armij, kordonów i granic. Paryż, który pierwszy pokazał Europie pierwszą Komunę, pierwszy rozdmucha jej ustrój na całą Europę!...
Rozsadzany drożdżami entuzjazmu, tłum wykipiał wezbranym refrenem „Międzynarodówki“. Chudy, kolczasty człowiek, jak korek, porwany wirem, spłynął na wartkie ramiona, poniesiony gdzieś naprzód, bez celu.