Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Bure mgły londyńskie oparem wilgotnych gazów trujących pomału rozsnuwały się nad Europą.
W te lata uczeni stwierdzali wyraźną zmianę klimatu europejskiego. Zimą, w Nicei leżał grząski śnieg, i zdumione palmy, siwe, z zaondulowanemi przez przymrozki liśćmi, jak dziwne płaskopierśne „garsonki“, balansowały w widmowem tangu.
W Londynie, jak zawsze, była mgła, i we dnie, we mgle, paliły się latarnie, i w mętnawej, mlecznej galarecie przemykali się zjeżeni ludzie — oślepłe podwodne łódki z dziwacznie krótkiemi peryskopami fajek.
Londyńczycy zamiast płuc mają prawdopodobnie gąbki, aby wchłaniać niemi mgłę i, wchłonąwszy, wydychać ją zpowrotem, jak fabryki — dym śpiczastemi mordami kominów.
W południe, we mgle, zadarte ku niebu śpiczaste mordy kominów wyły przejmująco, jak psy, wietrzące trupa, i wtedy z fabryk, z biur, z urzędów państwowych, wysypywały się miljony ludzkich gąbek — wsysać mgłę, aby ponieść ją napowrót do sześciopiętrowych mrowisk urzędów i biur.
W czarnych, jak kopalnie, portach, codzień o jednej i tej samej porze huczały brzuchate okręty, i na okrętach odpływały do angielskich dominjów transporty żołnierzy, urzędników i zwykłych obywateli Brytyjskiego Imperjum, aby tam, pod skwarnem niebem Indyj, wytchnąć ze siebie trochę mgły, która ołowianym oparem rozściele się po ziemi,