jak przystoi twarzom dyplomatów, była całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Poseł państwa * * * odjechał windą do swego apartamentu.
Dopiero w dobre pół godziny po jego odejściu, w drzwiach apartamentu Nr. 6 ukazał się premjer francuski, odprowadzany do progu przez swego angielskiego kolegę. Twarz miał zlekka obrzmiałą i różową, jak ludzie, którzy napalili się cygar. Niektórzy z mniej doświadczonych reporterów wzięli to za oznakę podniecenia. Niestety oświetlenie korytarza okazało się istotnie niewystarczającem; gorliwym reporterom najwidoczniej nie było sądzone utrwalić, jak się należy, dla potomności wyrazów twarzy, jakie mieli dyplomaci tego znamiennego wieczora.
Odprowadziwszy premjera francuskiego do jego apartamentów, dziennikarze rozsypali się: jedni na pocztę, drudzy do restauracji — pałaszować kotlety po wiedeńsku i pisać artykuliki, inni wreszcie na dancing — rozprostować nogi po pracowitym dniu. Obaj premjerzy odprawili służbę i najprawdopodobniej udali się na spoczynek. Dzień polityczny zakończył się. Nic ciekawego nie mogło zajść do następnego rana. Ostatni reporter, pragnąc nazajutrz od świtu być pierwszy na posterunku, opuścił hotel.
A szkoda. Gdyby był doczekał do dwunastej, uwagi jego z pewnością nie uszedłby niepozbawiony znaczenia wypadek. Za dziesięć dwunasta, przed bramę hotelu zajechał samochód. Ze schodów zszedł poseł państwa * * *; poprzedzał go boy, niosący walizkę. Poseł i walizka zniknęli w drzwiczkach samochodu. Auto odjechało w stronę dworca.
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.