bżuhy nasze źelone, granatowe, śine,
takie lekkie pszedźiwńe, ćężą nam, jak więzy.
w dźeń żujemy ńesmaczną słodkockliwą ślinę,
a w nocy śśemy własny zskorupiały język.
w głowie huczą nam ćągle jakieś dźiwne szmery
i straszna czczość w żołądku okropńe nas nudźi,
widźimy tylko w guże pszez okna suteryn
nogi szybko ulicą pszehodzącyh ludźi.
a nocą gdy zaśńemy strawieńi bezruhem,
poskręcawszy wyhudłe, popuhńęte członki,
śńi nam śę taki słodki prawdźiwy baumkuhen
na dźedźińcu słonecznym sąśedńej ohronki.
wyćągamy do ńego ręce pszez sztahety,
węsząc palcami prużńę, jak ssawkami macek,
a małe, czyste dźeći i białe kobiety
kładą nam w ńe pahnący ukrajany placek.
pożeramy ksztusząc śę, kawałami, gwałtem
dobre, słodkie, pszedźiwne, wypieczone ćasto...
gdźeś blizko słyhać trąbki ...
... to mięćutkie auta
pszysyła po nas wielkie, dobroczynne MIASTO.
Strona:Bruno Jasieński - Pieśń o głodźe.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.