Ni wypłynąć jej, ni na dnie jej nie lec,
sinym ustom nie zamilknąć od gliny — —
Czworgiem ramion macha wiatrak-topielec
ciężkie nieba odgarniając mydliny.
Oj, nie mówił do mnie, drogo, twój smęt nic,
anim pytał się, czy ciężar mój uznasz.
Białym krzyżem umęczonych cierpiętnic
położyłaś ty się, drogo, pod wóz nasz.
Jeszcze ciężej kamieniami go nałóż,
niech mu koła własnym potem oleim!
Mdłemi łzami zieleniących się kałuż
patrzą brózdy twoich ślepych kolein.
Już nam krzykiem nie wyśpiewać cię ustnym,
lepiej w ciszy twoim bólem frymarczmy.
Pół-pijanym, ślepym dziadem odpustnym
wolno wleczesz się od karczmy do karczmy.
Słońce, lśniące się to ryńskim, to szóstką,
toczy wiater, pędziwiater, gonikąt — —
Okłamałaś ty mię, drogo, oszustko!
Nie prowadzisz ty, zwodnico, donikąd!
Strona:Bruno Jasieński - Słowo o Jakóbie Szeli.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.