Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/135

Ta strona została uwierzytelniona.

czył z przekornem przeznaczeniem i brał się za bary z zawziętym Losem. Po jego odejściu popękane rury znów były całe, dziurawe naczynia świetnie trzymały próżnię, zły, uparty „Doleżak“ działał najlepiej w instytucie... Aż do następnej katastrofy...
Wielkie, błyszczące, wilgotne oczy Liny wlepione były w Meca i nieszczęśliwy profesor spostrzegł przy tej okazji, że jego czarne, kortowe, wygniecione ubranie musi wyglądać fatalnie, że kołnierzyk znów wypadł z mosiężnej spinki, a sznurowadło u prawego buta rozwiązało się raptem.
— Dawniej miał pan przynajmniej jedną zaletę — rzekł prędko, jąkając się, dla odwrócenia uwagi. — Mówił pan prawdę. A dziś co? Robi pan ze mnie jakąś postać z powiastek dla młodzieży. Pomagałem panu, bo to był mój obowiązek. Płacili mi za to. Niech się pan spyta w Warszawie, jaki ja jestem. Tam panu prawdę powiedzą, o „dobrej wróżce“. Małe dzieci mnie przeklinają. Matki mi gromko złorzeczą...
— Boże drogi! Dlaczego? — rzekła pani Senta.
— Wojna... Wojna mnie wykoleiła. Musiałem się wziąć do pracy zarobkowej. Wykładałem fizykę w szkołach średnich. Gnębiłem, deprawowałem młodzież...