Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/152

Ta strona została uwierzytelniona.

w życiu mądrego nie zrobiłem, ale my, Holendrzy, jesteśmy twardzi ludzie. Zawzięci. Gdybym się panu mógł na co przydać...
Zdania nie dokończył. Wszystko, co miał do powiedzenia, zawarł w serdecznym uścisku ręki, tak silnym, że wychudły belfer z Warszawy zachwiał się na nogach i syknął z bólu.
— Przepraszam! Idziemy... Tędy, panie profesorze.
Słowa „tędy, panie profesorze“ wymawiał dość gładko i dlatego prawdopodobnie powtarzał je często owego dnia. Zjeżdżał z Mecem w żelaznej, odrutowanej windzie aż nadół, do piwnic, przelatywał z nim przez widne sale, gdzie wirowały żelazne koła i śpieszyły się bardzo szerokie pasy transmisyjne, prowadził go za rękaw przez przyciemnione warsztaty, w których błyskały tajemniczo sine światła płomyków, trzaskały iskry i dobroduszne, pękate kule szklane tryskały barwami pomarańczowemi, jak zachodzący księżyc w pełni.
Przekradali się ostrożnie przez pokój, oświetlony upiornie lampami rtęciowemi, i zaraz później wpadali w hałas, zgrzyt, pisk piłowanego metalu albo w żar wielkich płomieni gazowych i czerwone łuny roztopionej masy szklanej. Na dole nozdrza profesora wciągały miłą woń lakieru, szellaku, topniejącej smoły, na pierwszem piętrze