Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

witał ich stary przyjaciel z lat akademickich — ozon, nieodłączny towarzysz wszelkich doświadczeń laboratoryjnych.
Mec nigdy nie widział wielkiej fabryki i z rozczuleniem patrzał, podziwiając — jak krewny z prowincji — zamożność domu. „Mieliśmy jedną pompę rotacyjną — mówił do van der Lindena, — cały instytut chodził przy niej na palcach, a kiedy pękła nosiliśmy żałobę.“ Tu stała aleja podwójna takich właśnie przyrządów, a mały chłopak w bluzie uwijał się po tej alei zwycięstwa i raz wraz któremuś bóstwu dolewał oliwy ze zwyczajnej oliwiarki.
Nawet dla lampy kwarcowej nikt tu nie żywił nadmiernego szacunku. Paliło ich się ze dwadzieścia pięć. Stały rzędem potulnie, skromnie. Czekały na rozkazy. Lampy rtęciowe! A rury rentgenowskie dyndały poprostu na półkach, jak wędliny w spiżarni. Induktory (był taki jeden jedyny w zakładzie frankfurckim) leżały pokotem na podłodze.
— Nasze preparaty radowe — rzekł nagle van der Linden i otworzył szafkę stalową, wyłożoną ołowiem...

W pękatem naczyniu o kształtach dużej maselniczki tkwiło czternaście fioletowych ampułek... Czternaście