Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/218

Ta strona została uwierzytelniona.

W chwili, kiedy zmuszeni koniecznością oddajemy te słowa do druku, doktór honoris causa Wiktor Mec z Warszawy (lat 42, kawaler) całuje płową, jasną głowę — głowę „Wiosny“ z obrazów włoskich. — Nie będę się żenił z byle smarkaczem — myśli...
Po krótkiej pauzie poczyna chodzić po pokoju, potrąca o gałęzie i kiście kwiatów, dyktuje:
Wbrew ogólnemu mniemaniu...
Już w czasach zamierzchłych...
Wyobrażamy sobie zazwyczaj...
Zdaje mu się, że już ktoś kiedyś układał takie zdania z przydługich wyrazów... Nie! To niemożliwe. Tego nie było dotąd w języku ludzkim. Te słowa powstały dopiero w ten wieczór jesienny, kiedy pioruny strzelają, akacja groźnie trzeszczy, miotana wichrem, miasto podrzuca ku ciemnemu niebu rakiety reklam jaskrawych, a w jadalni doktór Pech zapowiada światu wielkiego szlema...
Doktór Mec (dorzućmy jeszcze i tę informację) zapala papierosa, staje przy oknie i mruczy:
— Gdybym nawet to i owo w życiu przeskrobał... Cóż znaczą wszystkie przestępstwa, zbrodnie i przewiny wobec tego głupiego figla, którego mnie dziś kanalja