Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

zdrajski, zawadzali kelnerom i publiczności w drugorzędnym dancingu warszawskim. Obniżali „poziom“. Ich wyszarzane garnitury raziły trochę wśród crêpe-de-chinów i wzorzystych batików. Patrzano na nich z jakąś pobłażliwą ironją. Pewien żartobliwy goguś kupił właśnie kilka zielonych i czerwonych rolek papierowych i puszczał figlarnie na salę tak zwane serpentyny. Miał rutynę stałego bywalca tej knajpy, mierzył celnie i pan Kozdrajski już po kilku rzutach wyglądał jak panna młoda w Łowickiem. Był obwieszony wstążkami żółtemi, zielonemi, czerwonemi.
Mimo to — trafiwszy na chwilę względnej ciszy — odsunął wszystkie talerze i butelki, wyjął z kieszeni płaski ołówek stolarski i, pukając nim w stół mocno i w najmniej odpowiednich momentach, mówił głośno i dobitnie:
— Wszystko, co mi pan powiedział, to wierutne głupstwo. Rozumiem — zaprzepaścił pan tubkę, nie chce pan pozostawiać złego wspomnienia po sobie w świecie naukowym. Ale o cóż tu właściwie chodzi? O pieniądze. O nędzną forsę! Geld!
— Panie! — ciągnął wpychając niesforny niebieski sztywny półkoszulek do kamizelki. — Pieniądze? Trzysta dolarów? Furda! Uważaj pan, co panu powiem. Pie-