Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Obawy były płonne. Zajechali do hotelu bez szwanku i obrażeń cielesnych.
Sam dostojny portjer wyskoczył na powitanie z oszklonych drzwi i wykonał na chodniku kilka kroków najmodniejszego charlestona.
— Samochód pana wiceministra Rzepkiewicza — mówił z uśmiechem. — Znamy, znamy. Piękna maszyna. Cukierek. Pieścidełko.
Obiad tym razem zjedli prędko i blondyna nie śmiała się z najprostszych wyrazów. Nie reagowała ani na ogórek, ani na mandarynki, ani — o dziwo — na banany.
Między deserem i czarną kawą zjawił się też i Kozdrajski. Miał zniszczoną tekę pod pachą i wyglądał potulnie, jak sztubak, któremu dziś w szkole postawiono pałę ze sprawowania.
— Przepraszam panią, pani Tyno — rzekł nagle Husiatyński do posągu greckiego. — Musimy tu omówić w pani obecności kilka spraw pilnych. Interesy! Trudno. Może pani przejrzy tymczasem gazety. Wieczorem idziemy do teatru. Niech pani zobaczy, co grają. Kabaret, kino, dancing — jestem do dyspozycji.
Odsapnął, zapalił cygaro. Spojrzał ponuro na cukierniczkę.
— Moi panowie, nie owijajmy rzeczy w bawełnę.