Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

w życiu widział spektroskop eszelonowy Michelsona, a już w trzy dni później meldował Przybramowi, mieszając do terminów technicznych solecyzmy lwowskie:
— Ta przysłali taki jeden drabinkowy interes z Londynu. Ta ja jego pionowo — on nic. Ja jego poziomo — on nic. Myślę ja sobie: to ty, batiaru, tak? Ta ja go wykręcił na sto osiemdziesiąt stopni — teraz takie spektrum daje, że narody klękajcie. Może pan dyrektor zaglądnie?
Wszystko wiedział, wszystkie plany umiał na pamięć i wszędzie go było pełno: w willi San Lorenzo zakładał przewodniki elektryczne, w Trieście doglądał robót budowlanych, na tarasie w parku montował przyrządy optyczne.
Rola owego człowieka nigdy należycie oceniona nie będzie. Jemu przedsiębiorstwo zawdzięcza co najmniej połowę sukcesu i bez niego nie doszłoby do skutku.
Przybram bowiem w owym czasie wpadł w apatję zupełną. Przesiadywał po dniach całych na „molo“ w Portorose, nad zatoką, patrzył krótkowzrocznemi oczyma, które mu kazano przysłaniać żółtemi szkłami, na gładką taflę morza, na jasny klosz nieba i obracał wciąż jedną myśl w wycieńczonym mózgu: Nelli, Nelli, Nelli...
Już po kilku miesiącach, dzięki wytężonej pracy Fiszla, Howarda, dzięki pomocy profesora Morrisa, który nadesłał z laboratorjum swego w Kalifornji cały transport świetnie wykonanych, chemicz-