Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

, nasze miesiące miodowe. Nikt nas nie pozna. Mam w zapasie zupełnie nowy, nieużywany pasport na imię nauczyciela botaniki, prof. Ludwika Lamberta. Będziemy jeździli na nartach i lepili bałwana ze śniegu. A wieczorami... Noc! Rozumiesz, Nelli? Zupełna czarna, ciemna noc, choć oko wykol! Niebo, jak olbrzymia kopuła z czarnego węgla! Rozumiesz, Nelli, całą rozkosz tych słów! Wyobrażasz sobie taki widok? ciemno, ciemno, ciemno... tylko tam, w oddali, lampa łukowa mruga, pali się nikły reflektorek na 20 tysięcy świec...
Widzimy z tych zdań, że mistrz przewidział właściwie wszystko, prócz jednej rzeczy: w Berlinie entuzjazm wzrósł do takich rozmiarów, że zatarasował zupełnie nowożeńcom drogę do miasta!
Ich wagon skierowano z dworca Anhalckiego na dworzec Poczdamski, a z Poczdamskiego zwekslowano ich znów na Alexander-Platz. Nie było rady! Na wszystkich tych stacjach gromadziły się natychmiast takie zapory z wiwatujących tłumów, że Przybram, w obawie o swą jasnowłosą Nelli, nie wysiadł wcale z pociągu...
A jednak — mimo to powszechne i nagminne delirium — wypuszczono już wtedy pierwsze zatrute strzały z kołczanów. Nie chcemy tu nikogo oskarżać, ale pióra, grubo wyzłocone przez towarzystwa i koncerny elektryczne, ślizgały się już po papierze, szkicowały pierwsze artykuły: „czy nasz system nerwowy wytrzyma tę powódź świetlną?“ „O zwiększeniu się ilości samobójstw pod wpły-