Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż mi pan zatem radzi? Mam umrzeć na tej stacji? W Zbąszyniu? — pytał drżącym głosem Przybram.
— Zaczekamy z tem jeszcze trochę. Jeżeli pan doprawdy jest „nowym Prometeuszem“ — jak pan twierdzi — to zadepeszujemy do Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk. Niech oni tam sobie głowę łamią. Ja tu nie jestem zgodzony do genjuszów. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
Dopiero po trzech dniach dość przykrego postoju (Przybrama w żaden sposób nie chciano puścić z powrotem zagranicę. Istniały przypuszczenia, że to on przemycał walutę i był zaplątany w sprawę Prywatmana i Paździorkiewicza) przybyła na stację pograniczną deputacja, złożona z trzech profesorów warszawskich. Panowie Czemuż, Pocoś i Laboga nie mogli wprawdzie załatwić w Warszawie — tak naprędce — wszystkich formalności, ale pierwszy z nich (Czemuż) miał krewniaka w ministerstwie przemysłu, skąd wydostał formularz tej treści:

„Min. Przem. i Handlu prosi władze pograniczne w Zbąszyniu o przepuszczenie i zwolnienie od cła (objekt)... Prometeusz... (w ilości)... 1... i o przetransportowanie takowego do Warszawy na koszt Ministerstwa“.

(podpis) Szef dep. Czyż.
(pieczęć).