Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

pasie krowy przy świetle lampy łukowej, dziewczyna w chacie robi robótkę przy żarówce „Tungsram“.
Polubił ogromnie „profesora Lamberta“, przyrządzał mu grog według własnej recepty i bawił go rozmową o sztuce, przyczem wymyślał na czem świat stoi największemu złoczyńcy w dziejach, wandalowi i barbarzyńcy, Przybramowi.
— Ten człowiek zabił kulturę! — wołał, waląc żylastą pięścią w stół. — Zabił malarstwo! Dawniej, profesorze, tu stałem ja, tu był krajobraz, z tej strony padało światło a z tamtej był cień. To proste, prawda? Teraz niema cienia na świecie! Tu coś świeci, tam się coś pali, wszędzie bliki, wszędzie coś jaśnieje i coś promieniami tryska! Rzeźbiarz nie może modelować, artysta nie wie, gdzie ma stanąć. Bryły niema, przyroda jest płaska, sztukę djabli biorą. Świat parszywieje, giniemy. Jeszcze jeden Przybram, panie profesorze Lambert, a wystawy trzeba będzie zwinąć, muzea zamknąć, obrazy olejne przedystylować na tłuszcz i smary.
Nie umiemy już patrzeć, nie czujemy perspektywy. Gdzie jest różnica między pierwszym planem i ostatnim? Gdzie są walory kolorystyczne? Los się nade mną znęca i wsadził mnie — głową naprzód — w te podłe czasy, w których pływam jak zdechła mucha w donicy zsiadłego mleka...
Gdyby nie obecność Nelli (kacyk był ogromnie kurtuazyjny dla dam) profesor nasłuchałby się jeszcze potworniejszych rzeczy o sobie. Ale i tak miał za swoje.