Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Próbował wyobrazić sobie, jak człowiek o tak dźwięcznem nazwisku wygląda, co robi, i gdzie będzie za dwa lata. Zastanowił się też przez chwilę, czy nie wartoby mu posłać — za ostatnie grosze bukietu ponsowych róż z napisem „moriturus te salutat“.
Kiedy wyszedł z kawiarni — pusto już było nawet na ulicy Głównej. Jaskrawe ślepia witryn sklepowych przygasły i tylko czerwony Mars palił się jasno na niebie, jak latarnia w podejrzanym zaułku. Przed barem stał wózek dwukołowy z transparentem, na którym wymalowana czarna ręka wskazywała łaskawie przechodniom najbliższą drogę do „Maxhofu“ — Bal paré! Dancing! Tabarin! Chat noir! Kwartet smyczkowy! Ceny przystępne!
Jakaś postać, owinięta w czerwony błyskotliwy płaszcz, minęła Przybrama, rajery musnęły go po twarzy, zapach mocnych perfum uderzył w jego nozdrza i spojrzenie podczernionych oczu przeszyło go nawskroś. „M-tak, dać drapaka do Argentyny“ grzmiał zakatarzony baryton przez drzwi uchylone.
— Nie. Nie jestem im potrzebny. Ani ja, ani moje zimne płomienie — rozmyślał Przybram. — Trzeba było zostać baletmistrzem i skomponować drapaka do Argentyny...
Wrzucił list do skrzynki pocztowej pod Kolumnadą i ciemną dróżką, która biegła od kramów do placu kościelnego, wrócił do hotelu.
„Pod złotą koroną“ spali już wszyscy. Okna były ciemne, tylko w oficynie poprzecznej, w poko-