Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybram wstał, pokręcił się po pokoju, sięgnął do starej torby podróżnej. Wyczulone w długoletniej pracy laboratoryjnej palce trafiły odrazu na probówki szklane i jęły je przesuwać delikatnie, pieszczotliwie, łagodnie.
— Numer pierwszy, drugi, trzeci — baryty. Numer czwarty, piąty, szósty — stront, numer siódmy, ósmy — wapień... Teraz — roztwory metalowe w zalakowanych tubkach... Jest! Numer trzynasty... Korek szklany, zatopiony parafiną. To.
Nalał wody do szklanki, wprawnem uderzeniem rozbił probówkę, położył się na krótkiej kanapce.
— Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy — liczył wolno. — Teraz już chyba roztwór jest nasycony. Dwadzieścia cztery...
Ciecz miała smak dziwny. Rozpuszczona kreda? Proszek do zębów? Węgiel drzewny?