Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

nastego? Ma pan wytrych, ma pan łom żelazny pod ręką?
— Wytrych? Łom żelazny? Pod „Koroną“? Pan nas ma za szajkę rozbójników.
— Jestem James Castigioni. Odpowiadam za wszystko! Weźmie pan tę maczugę — tę łopatę i popędzi pan ze mną pod numer jedenasty. Już! Hopla! Będziemy musieli prawdopodobnie drzwi wyważyć. Tylko cicho, spokojnie, żadnych krzyków, bo jestem bardzo nerwowy. Nie lubię gwałtu. Naprzód!
Wątłe drzwi pokoju jedenastego po kilku mocniejszych szarpnięciach rozwarły się natychmiast. Na czerwonej, pluszowej serwecie stołu leżała kartka papieru, zabazgrana ołówkiem i kilka banknotów. Na podłodze, w kałuży wody, cieknącej z rozbitego dzbanka, pływał sterany, czarny kapelusz filcowy, resztki zwęglonych papierosów i kilka kołnierzyków. Z otwartej torby skórzanej płynęła białą kaskadą koszula nocna.
Jessas, Maria und Josef! — biadał Balduf, zrozumiawszy wreszcie, o co chodzi.
— Musi pan zawiadomić policję. Spóźniłem się. — W liście pisze, że dopiero za trzy dni i... macie państwo. Nie lubię, ogromnie nie lubię, kiedy ludzie nie dotrzymują słowa!
Przerażony Balduf wycofał się na korytarz i niskim, basowym głosem, w niezrozumiałym zresztą dialekcie — konferował z piegowatą pokojówką.
Castiglioni usiadł na krześle, westchnął głębo-