Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

ko, wyjął z kieszeni list i czytał go uważnie po raz czwarty:
„Mr. W. P. Morris, Pasadena, Kalifornja. Panie, nazywam się Hubert I. Przybram...“
Castigloni wyciągnął szyję, wspiął się lekko na palcach i badał ciekawem spojrzeniem wyciągnięte na głupkowatej, hotelowej kanapce zwłoki. Zniszczone, wydeptane, jasnożółte buty, chude nogi w czarnych wyplamionych spodniach, wyrudziałe palto, jakiś zielony krawat, zawiązany na supeł, mosiężna spinka, wygnieciony kołnierzyk. W bladej, źle ogolonej twarzy, istniały właściwie tylko mocne, gęste, czarne brwi i ciemne, głębokie, fascynujące oczodoły, które nagle...
— Chryste Panie! — zerwał się Castiglioni na równe nogi. — Ten człowiek żyje! Przybram! Panie doktorze Przybram!
— Jestem — rzekł denat jakby go wyrwano do lekcji. — Przynajmniej tak mi się zdaje.
Usiadł na kanapce i, zmarszczywszy czoło, wpatrywał się w swego wykwintnego gościa.
— Chwała Bogu! Brawo! Świetnie! — cieszył się Castiglioni. — Panie, i nic panu nie jest? Ręką, nogą, głową może pan ruszać, co? Może lekarza sprowadzić?
— Nie trzeba.
— Na kartce pan pisze „proszę nikogo nie winić“, tu znów jakaś szklanka z mętną wodą? Panie, nie ulega żadnej wątpliwości, pan tu jakieś kolo-