Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Gentleman pachniał perfumami Atkinsona, pogwizdywał fałszywie, wymachiwał laseczką i z tak wielkopańskim gestem rzucił mu trzydzieści koron, że dygnitarz, który tu jeszcze przecież króla Edwarda pamiętał, oniemiał, zdjął czapkę, zgiął się w ukłonie i długo jeszcze trwał w tej pozycji.
— Widzimy — filozofował, — co ubranie z ludzi robi. Żeby się jeszcze ostrzygł i wąsiska zgolił — hrabia. Co tu gadać — hrabia.
Tak padło po raz pierwszy to gromkie słowo w zestawieniu z doktorem Przybramem.

U Sterna, na miejscu honorowem, w niszy narożnej pod oknem, siedział Castiglioni z człowiekiem tak potwornie otyłym, że wyglądał jak żywa reklama wielkiej fabryki pneumatycznej. Stół trzeba było dla niego wysunąć o pół metra na środek sali; mimo to sprężysty brzuch owego pana wywierał wciąż jeszcze mocne ciśnienie na obrus, na serwetki, szklanki, nakrycia, które ciążyły widać ku tej masie, bo przysuwały się ku niej stale ruchem łagodnie przyspieszonym.
Okrągły jegomość miał zresztą twarz chłopięcą, cerę różową, włosy „na jeża“ — był sympatyczny. Dziwne było tylko, że się trzyma na powierzchni ziemi bez sznurka i że nie frunie, jak dziecięcy balonik w powietrze.
Dwaj panowie rozprawiali z ożywieniem i Przybram musiał chrząknąć, żeby zwrócić na siebie uwagę.