Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
VII.
PIENIĄDZE.

Gruby Geza Nirenstein słów na wiatr nie rzucał. Zakasał rękawy i wziął się do dzieła. Już raniutko, zaraz po zabiegach kuracyjnych, wtaczał się do pokoju Przybrama, budził go i prowadził na odległe spacery, gdzie sapiąc i stękając, chodził po leśnych ścieżkach, ważył się na wagach decymalnych, jadł śliwki i roztaczał coraz to nowe plany finansowe.
Na tych spacerach porannych poznał Przybrama z szeregiem ludzi o bardzo dziwnych nazwiskach: Engelbert, Tucholski, Waldemar Kischke, Benno Barmé, Leo Bocian, radca Persicaner. Panowie ci rozprawiali żywo, mówili przeważnie skrótami, rzucali nieraz kilka liter od niechcenia — w rodzaju G. m. b. H., albo A. G., albo trzy D. — i wpadali raptem w taki szał dyskusji z tego powodu, że jeden drugiemu wyrywał guziki od marynarki. W ich rozmowie wypływał często niejaki Kamillo Castiglioni — miał to być stryj Jamesa. Panowie