z ziarenkami nellitu i poddawali ją możliwie najsilniejszej insolacji. Skrzypek Giuseppe Tartini, który tam stoi, z kamienia wykuty, na cokóle, nie przypuszczał biedaczysko, że mu po śmierci każą eksperymenty chemiczne wykonywać. Ale nie protestował, — stał spokojnie i trzymał w garści epruwetkę.
— Nellity, — tłumaczył Fiszlowi docent, — trzeba było do światła słonecznego dostroić, rozegrać, jak przyrząd muzyczny.
Rurka istotnie pod włoskiem niebem nabrała jakiejś werwy i dziwnych kolorów. Wieczorami świeciła już nieomal, jak dobra kieszonkowa lampka elektryczna.
Dlatego też zapewne w rubryce „Fosfory“ dzienniczka, o którym była już mowa, spotykamy w owym okresie coraz lepsze stopnie. Trafiają się czwórki, nawet czwórki z plusem. Natomiast wielką rzymską pałę znajdujemy raptem, niestety, w dziale „widoki na przyszłość...“
Katastrofa miała przebieg następujący. Któregoś popołudnia Przybram, ucharakteryzowany, jak zwykle, na astrologa, siedział w osterji „Alle tre porte“, popijając czerwone wino z wodą. Jakaś gazeta wiedeńska leżała akurat na stole i docent, rzuciwszy na nią okiem, spostrzegł nagle swoje nazwisko w tytule sensacyjnego artykułu. Litery były co najmniej calowe, a cały nagłówek krzyczał po prostu wniebogłosy:
Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.