Strona:Bruno Winawer - Jeszcze o Einsteinie.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

kulista, a najgenialniejszym ludziom z epoki Kolumba w głowie się to pomieścić nie mogło.
Mojem zdaniem — dzisiaj (20 lat mija od chwili ogłoszenia w „Annałach“ pierwszej rozprawy Einsteina!) — każdy człowiek o pięciu normalnych klepkach — przy odrobinie dobrej woli — może zrozumieć, na czem polega fizykalna względność czasu. A jeżeli nie rozumie — może i powinien żywić śmiało słuszną pretensję, 1-o do siebie i 2-o do swego popularyzatora czy prelegenta.
Do siebie o to, że sam nie wie dobrze, czego od teorji naukowej ma wymagać, że — jak brzmi formuła kościelna — nie zdaje sobie sprawy, czego ma „żądać od kościoła Bożego“. Do prelegenta i „wykładacza“ o to, że nie znalazł najprostszej drogi, że niewłaściwym kluczem drzwi otwiera.
W szkicu niniejszym próbujemy ustalić, co wykład popularny teorji względności zawierać powinien, żeby do umysłów mógł trafić, nie wywołując zarazem w „głowach zamętu“.



II.
Geneza.

O genezie teorji względności mówić jest najłatwiej.
Nietylko broszurki specjalne, ale każdy podręcznik fizyki informuje zupełnie dobrze o świetle, eterze, falach, ruchu. Jedno tylko zaznaczyć trzeba mocniej: nowa teorja powstała na terenach optyki, na terenach pięknej nauki o świetle dlatego, że ta nauka jest wogóle forpocztą czy awangardą, w każdym razie najdalej wysuniętą placówką w naszej walce z Nieznanem. Optyce zawdzięczamy szereg przyrządów cudownych — od mikroskopu do teleskopu i kinematografu, optyce — ową bajeczną analizę spektralną, która pozwala ludziom badać chemicznie dalekie gwiazdy, — cóż dziwnego, że optyka dała wreszcie naukom ścisłym i tę ostatnią wszechogarniającą koncepcję?
Od czasów Newtona najwybitniejsze umysły i najsprawniejsze mózgi zastanawiały się nad kwestją, czem jest światło